Witam
serdecznie po długiej przerwie.~ ♥
Mam
nadzieję, że ktoś jeszcze czekał na nowy rozdział.
=^O^=
Stęskniłam się za Wami, więc mile byłyby widziane komentarze. Plus są bardzo motywujące.
Stęskniłam się za Wami, więc mile byłyby widziane komentarze. Plus są bardzo motywujące.
Owe
wypociny dedykuję Diabolamce, która zawsze ze mną jest i pilnuję
mnie (A niech cię, Dywanie-kun! xd) oraz Oresammie. Na pewno tego nie
przeczyta, ale po prostu chcę w jakiś oficjalny sposób podziękować
jej za te nasze rozmowy, a przede wszystkim za jej genialny blog.
Pisz dalej.♥
Tsuki: Od kropek, bo nie chciało mi się zmieniać ustawień w programie do pisania. Ot co! xd
Już nie przeciągam.
Tsuki: Od kropek, bo nie chciało mi się zmieniać ustawień w programie do pisania. Ot co! xd
Już nie przeciągam.
Miłego czytania. ;w;
~~*~~
Masumi
POV
Kiedy przekręciłam się na drugi
bok i spojrzałam na zegarek, uświadomiłam sobie, że dopiero piąta
nad ranem. Informacje, które dostarczyła mi nocna wizja,
przytłoczyła mnie, tym samym powodując brak konkretnego snu.
Budziłam się co jakieś pół godziny i teraz, gdy słońce
zaczynało wyłaniać promyki słońca zza horyzontu, wiedziałam, że
nici z dalszego drzemania.
Ostrożnie wstałam z łóżka,
starając się nie budzić Kakashi'ego. Myślę jednak, że on
wiedział. W końcu był shinobi, cholernie DOBRYM shinobi, a taki
nie da się podejść we śnie. Pozostawało tylko jedno wyjaśnienie
– udawał.
Dupek.
Mniejsza z tym. Ruszyłam do torby z
ubraniami. Wyciągnęłam z niej świeże rzeczy na przebranie. Kiedy
już trzymałam je w dłoniach, moją uwagę przykuły bandaże.
Fakt, trzeba by było zmienić opatrunek. Westchnęłam i chwyciłam
je również, kierując się do łazienki.
Po ściągnięciu z siebie
prowizorycznej piżamy, rzuciłam krótkie spojrzenie na
zabandażowaną klatkę piersiową, talię i biodra. Prychnęłam.
Jak ja tego nie lubię. Unikając lustra oraz poddania się własnej
ciekawości, aby nie spuścić wzroku na dół, odwinęłam
opatrunek, wzięłam orzeźwiający prysznic, wytarłam się, po czym
szybko założyłam drugi, czysty.
Gdy bandaż jako tako trzymał się,
zakrywając wszystko, to co miał, pozwoliłam moim oczom sprawdzić,
czy na pewno dobrze owinęłam się. Poprawiłam w kilku miejscach,
po czym porządnie zabezpieczyłam koniec opatrunku, tak aby czasem
nie wyśliznął się. Ubrałam się do końca i zeszłam na dół do
kuchni.
Wstawiłam czajnik, zatapiając się
w swoich rozmyślaniach. Znów zaczęłam próbować rozwiązać
łamigłówkę wizji. Wprawdzie mogła znaczyć tylko jedno, ale...
Jeśli naprawdę o to chodziło, to potrzebowałam pomocy. Najlepiej
jak najszybciej. Czas może tu być częścią kluczową. Tylko
kto?...
Gwizd, oznajmiający zagotowanie
wody, wyrwał mnie z zamyśleń. Zalałam liście herbaty, po czym
zabrałam kubek do salonu, gdzie usiadłam na sofie. Postawiłam
ciepły napar na stoliku obok. Wpatrując się w niego nieobecnym
wzrokiem, przemierzałam zakamarki mojego mózgu w poszukiwaniu
odpowiedniej osoby. Musiał być to ktoś silny... Ktoś kto utrzyma
to w tajemnicy przed innymi... Rozsądny... Najlepiej zaznajomiony z
moją sytuacją... Nagle moje oczy rozszerzyły się.
Shishō.
Uśmiechnęłam się, uradowana
swoim odkryciem. Wyciągnęłam niewielki zwój, a wraz z nim pędzel
i tusz. Zaczęłam kreślić szybko parę zdań.
Drogi Mamoru,
udało mi się bezpiecznie dotrzeć
do Konohagakure no Sato. Wszyscy przywitali mnie tu z zadziwiającą
troską. W końcu czuję się jakbym wróciła do domu. Znalazłam
nową siłę. Odetchnęłam. Odżyłam. Jednak nie to jest powodem,
który popchnął mnie do napisania tego listu. Postaram ci się
skrócić wszystko i wyjaśnić najlepiej jak będę umiała.
Ostatnimi czasy mam duże zaburzenia
chakry, moje wizje są silniejsze. Ta zeszłej nocy w szczególności.
Widziałam wioskę pełną znajomych ludzi, budynków, kształtów.
Nie miałam przy sobie maski, a mieszkańcy mimo wszystko byli dla
mnie mili. Moja prawdziwa tożsamość była im znana. Po chwili
pojawia się pięć sylwetek, wołających na mnie 'sensei'. Na
plecach jednego z nich jest dziecko, które nazywa mnie swoją matką.
Kiedy dziewczynka znajduje się w moich ramionach, z rękawa kimona,
które mam na sobie, wyłania się dym, zmieniający się później w
smoka. Wpełza do ust małej. Widzę jak przejmuje jej ciało i mówi
do mnie 'Nosiciel'. Boje się, że Oni wybrali mnie zamiast Onii-san.
<z jap. Starszy brat>. Wybacz, ale więcej szczegółów nie
mogę podać w zwykłym liście.
Mam nadzieję, że teraz rozumiesz
moje obawy. Niestety na razie nie mogę opuścić wioski, więc
proszę Cię o jak najszybsze przybycie. Czas jest niezwykle cenny,
nie sądzisz?
Kochająca
Masumi
Zwinęłam wiadomość, zaraz ją
pieczętując. Następnie przyzwałam jakiegoś zwykłego,
niewyróżniającego się ptaka. Biorąc go na ręce, przyczepiłam
zwój. Otworzyłam okno na oścież i wypuściłam. Chwilę tak
stałam, czekając aż zniknie mi z oczu.
Ruszyłam z powrotem na sofę,
zastanawiając się jak długo będę musiała czekać na odpowiedź.
Westchnęłam, siadając. Chwyciłam kubek z blatu stołu i
rozkoszując się smakiem herbaty, sięgnęłam do kabury. Znajdował
się w niej zwój, ten sam, który jakiś czas temu wykradłam ze
szpitalnych murów. Zaczęłam go obracać w dłoni, nie przestając
pić. Co jakiś czas spoglądałam na niego zaciekawiona. Kiedy napar
się skończył, odstawiłam naczynie z cichym brzęknięciem na
stolik. Teraz przerzucałam zapiski z ręki do ręki.
Prawa.
Lewa. Prawa. Lewa. Prawa. Lewa. Prawa. Lewa.
- Po cholerę ja się zastanawiam i
tak nikogo tu nie ma. - Prychnęłam cicho sama do siebie. - W końcu
mogę powiedzieć, że uszkodził się podczas wykonywania akcji... -
Spojrzałam w bok, unosząc lekko kąciki ust.
Delikatnie przejechałam dłonią po
miejscu, gdzie znajdowała się pieczęć. Nie była jakoś bardzo
skomplikowana, ale... Właśnie ALE. To było zbyt proste. Dobrze
schowany zwój. Niewielka ilość osób wtajemniczonych w miejsce
ukrycia. Plus szpital jako przykrywka. Ewidentnie ta pieczęć nie
była normalną. Prawdopodobnie do jej otwarcia potrzebny był
ogromny zapas chakry albo jakieś dziwne, cholernie rzadkie jutsu.
- „GYAAAAH! Jeszcze bardziej
chcę wiedzieć, co jest w środku!” - Krzyczał głos wewnątrz
mnie.
Przystawiłam zwój praktycznie pod
nos i zaczęłam dokładne oględziny jego faktury. Była jeszcze
inna możliwość. Atrapa. Ma za zadanie zmylić przeciwnika. Łamiąc
fałszywą Fuuin <z jap. Pieczęć>, uaktywnia się jakąś
technikę zniewolenia, czy coś w tym stylu, sam siebie
obezwładniając. Przeważnie tylko głupcy na to wpadają. No, bo
jaki normalny shinobi, nie zauważyłby tak prostego podstępu? Nie
wiem za bardzo dlaczego, ale w tej chili pomyślałam o Naruto...
Zachichotałam.
Mam
cię!
Na samej górze, dokładnie na
rolce, która pomagała w zwijaniu zwoju, znajdowała się niewielka
pieczęć. Z daleka trudno było ją dostrzec. Sama miałam problemy,
żeby odczytać jej zapis. Wyciągnęłam zza pasa niewielką
soczewkę i przyłożyłam ją. Tak jak myślałam. Bardzo
skomplikowana. O Kami <z jap. Bóg>, ale ci ludzie z ANBU
uwielbiają sobie uprzykrzać życie. Po prostu co nie robiliby, musi
być wkurzająco dokładne. Chociaż raz mogliby sobie odpuścić i
oszczędzić mi zachodu. Ewentualnie całkiem spieprzyć,
uproszczając mi misję. Zmięłam przekleństwo.
Wysunęłam
z kabury jeszcze jeden, lecz znacznie większy, zwój. Rozwiązałam
go. Był zupełnie pusty. Oczywiście na pierwszy rzut oka.
Nadgryzłam kciuk i nasmarowałam na nim koło, potem, niczym
promienie w słońcu, dodałam parę słów. Położyłam na samym
środku zapiski ze szpitala, a następnie wykonałam parę, dość
skomplikowanych pieczęci. Moje bazgroły z krwi zaczęły
wyparowywać, przy okazji odklejając fałszywą pieczęć, bez
aktywowania techniki. Jeden problem z głowy. Jednak na tym pomoc
Zwoju
Jurōjin (czytaj: dżuroudzin; jap. 寿老人)
się nie skończyła. Zamiast czerwonych śladów ukazały się
czarne, niczym napisane tuszem przez kogoś, ciągnące się przez
cały zwój zapiski. Teraz nie przypominały słońca, ale korale
połączone ze sobą potrójną nicią słów. Były one tak trudne,
że gołym okiem wręcz nie do odczytania.
Gdy
cała biała przestrzeń została zapełniona, wzór oderwał się i
wpełzł na zwój z zapiskami. Oplótł go niczym wąż, ściskając,
jakby chcąc udusić swoją „ofiarę”. Nie poprzestał na tym.
Ciągnął się tak długo, aż znalazł swój cel. Prawdziwą Fuuin,
wielkości biedronki, a może nawet mniejszą. Zapiski zaczęły
owijać ją, cały czas zmniejszając przestrzeń ich dzielącą.
Robiły to tak długo, dopóki nie ścisnął jej tak mocno, że
zniknęła pomiędzy nimi, niczym spinka w ogromnym kimonie gejszy.
Bez
jakiegokolwiek dotknięcia, zwój otworzył się sam, a wzór wrócił
na białą przestrzeń, po krótkiej chwili znikając, nie pozwalając
się odczytać. Był to naprawdę niezwykły twór. Głupi
powiedziałby, że żyję. Pokręciłam, rozbawiona głową.
Zawinęłam
Zwój Jurōjin, upewniając się,
że dobrze go zawiązałam, po czym wrócił na swoje miejsce.
Zatarłam dłonie z szerokim uśmiechem na twarzy. Rozwinęłam go
i... Zaczęłam czytać. Z każdym słowem stawałam się
poważniejsza i bardziej skupiona.
-
T-To... - Jęknęłam, zaskoczona swoim odkryciem. - „MEDIC-JUTSU!”
- Pisnęłam w myślach, a moją twarz wykrzywił szeroki uśmiech
zadowolenia. - „To
techniki, o których słyszałam. Dawno się już ich nie praktykuję,
ale starsze osoby jeszcze pamiętają kilka z nich. Podróżując,
słyszałam historie o nich. Niektóre zostały zakazane, pobierały
za dużo chakry, zdarzało się więc, że medycy umierali,
udzielając pomocy. Inne zaś wykorzystywali bandyci do torturowania
ludzi. Nigdy jednak nie pomyślałabym, że te wszystkie jutsu trafią
w moje ręcę. Opłacało się zaryzykować.”
- Cieszyłam się jak małe dziecko.
Szybko wyszukałam czysty zwój i
kładąc go pod spód tego ze szpitala, zaczęłam wykonywać szyk
pieczęci. Zajęło mi dobrą chwilę, zanim skończyłam je tworzyć,
po czym przyłożyłam dłonie do dokumentów i szepnęłam:
-
Uso-tsuki no jutsu.
<jap. Technika Kłamcy>
Poczułam jak moja chakra rozchodzi
się po całej powierzchni zapisków, po czym układa się dokładnie
na nich, a następnie wnika w zwój pod spodem. Chwilę później
zmieniła kolor na czarny, teraz przypominając pismo z warstwy
powyżej. Uśmiechnęłam się pod nosem i szybko zaczęłam zwijać
dokumenty. Zaraz może wstać Kakashi, a wtedy będę miała
problemy. Zapieczętowałam wszystko, natychmiast chowając. Kiedy
już to zrobiłam, upewniłam się, że o niczym nie zapomniałam.
Chwyciłam kubek i ruszyłam do
kuchni. Już jest prawie ósma, ten palant, Hatake niedługo powinien
wstać. Trzeba zrobić jakieś śniadanie. Westchnęłam i otworzyłam
lodówkę.
Pusto.
No, fakt. Mieliśmy zrobić zakupy,
gdy wracaliśmy z treningu, ale przez Sakurę nasze plany szlag
trafił. Na samo wspomnienie dziewczyny, wzdłuż mojego krzyża
przeszedł nieprzyjemny dreszcz. O Kami, to dziecko wychowała chyba
Godzilla. W całym moim życiu nie spotkałam osoby, która
wywołałaby u mnie takie ciarki. Co za wstyd. Bać się młodego
Genina.
Po co ja psuję sobie dzień wolny,
myśląc... Ach, nie pamiętam już o kim. Uśmiechnęłam się sama
do siebie. Oparłam się o lodówkę tyłem, drapiąc się po głowię.
Skoro nie ma nic, będę musiała ruszyć tyłek do sklepu. Na samą
myśl, odechciało mi się wszystkiego, ale jeśli ja nie pójdę, to
Kakashi na pewno się nie ruszy. O to mogę się założyć. Prędzej
zdechniemy z głodu albo zamówi coś na wynos.
Nie.
Mogę. Patrzeć. Już. Na. Fast. Foody!
Na samo wspomnienie, zrobiło mi się
niedobrze. Potrząsnęłam głową, próbując usunąć niechciany
obraz z głowy. No, dobra. Trzeba iść, ale najpierw... Gdzie ja
rzuciłam tą maskę? Skrzywiłam się. Muszę wymyślić coś, żeby
zawsze mieć ją pod ręką albo przyszyję ją sobie do głowy.
Ciskam ją gdzie popadnie, a potem pół dnia zastanawiam się, co ja
z nią zrobiłam. Ugh!
Po
jakichś dziesięciu minutach znalazłam ją. Leżała pod kaburami
Kakashi'ego. Jestem jedynie ciekawa, jak się tam znalazła. Nie
przypominam sobie, żebym kładła ją przy samym wejściu. Zdawało
mi się, że cisnęłam ją przy sofie, albo w jakąś inną część
salonu, więc skąd...? Tylko nie mów mi, że...
- A niech cię, ty szary mopie do
podłogi! - Syknęłam, spoglądając w stronę schodów.
Mógłby znaleźć sobie lepszą
formę rozrywki. Wkurzanie mnie weszło mu już w nawyk. Wywróciłam
oczami, wciągając materiał na twarz. Włożyłam buty i wyszłam z
domu.
Konoha dopiero budziła się do
życia, ale, na całe szczęście, sklepy spożywcze były już
otwarte. Spokojnie mogłam kupić wszystko co potrzebowałam do
śniadania. Dzień zapowiadał się na dość ciepły. Wiał
przyjemny wietrzyk, a słonko, chodź dopiero wychodziło zza
horyzontu, dawało o sobie znać w dosadny sposób. Zapowiadało się
dosyć upalnie. Nic nie szkodzi, uwielbiam takie pogody. Wszystko
byłoby ładnie, pięknie, gdyby nie jedno ale. JEDNO. WKURZAJĄCE.
CAŁY CZAS CHODZĄCE ZA MNĄ. ALE!
Od mojego pamiętnego egzaminu na
Jōnina, zauważyłam, że cały czas wyczuwam wokół siebie
obecność ANBU. W pierwszych tygodniach było ich dwóch, czasem
nawet trzech. Widocznie w końcu przestałam być ich priorytetem, bo
zmniejszyli obstawę do jednej osoby. Było mi to na rękę –
większa swoboda.
Tak myślałam na samym początku...
No, bo kto normalny nie wkurzyłby się, gdyby cały czas łaził za
tobą jakiś PIEPRZONY cień. Wzięłam głęboki oddech, próbując
się uspokoić. Mało co pomogło.
Teraz jak o tym myślę, to moja
teoria dotycząca mieszkania z Kakashim, też się zgadzała. Niezły
taktyk z Sandaime. Wszystko zaplanował tak dokładnie. Pozazdrościć
mu tylko geniuszu.
Wracając z powrotem do mieszkania,
układałam menu w głowie, próbując zignorować zamaskowaną
postać w pobliżu.
~~*~~
Gdy postawiłam produkty na blat
kuchenny, zdałam sobie sprawę, że nie było mnie dobre pół
godziny, jak nie więcej. Co lepsze, Kakashi wciąż spał. Zmięłam
przekleństwo.
Szybko odganiając chęć
torturowania Hatake, stworzyłam klona.
Tak,
wiem. Jestem leniwa.
Podgrzewając warzywa na patelni,
usłyszałam jak bose stopy uderzają o stopnie. Po chwili kątem oka
zauważyłam wchodzącego do kuchni siwowłosego. Zaspany,
przeczesywał swoją roztrzepaną czuprynę. Na twarzy miał
naciągniętą maskę, a ubrany był w dopasowany, granatowy
bezrękawnik i...
- Ohayō. - Mruknął.
- Wiesz, moim marzeniem nie jest
oglądanie twoich bokserek na dzień dobry. - Odezwałam się,
odwracając z powrotem do patelni.
- Nie ma to jak słodkie powitanie,
skarbie. - Ziewnął przeciągle. - Co tak smacznie pachnie?
- Tylko nie mów, że wstałeś, bo
poczułeś jedzenie. - Rzuciłam mu krótkie spojrzenie przez ramię.
- Nic ciekawszego nie przykuło
mojej uwagi na tyle, żeby przerwać mój błogi sen. - Oznajmił,
bez jakichkolwiek zahamowań.
Westchnęłam. Do tego człowieka po
prostu brak słów. O Kami! Daj mi cierpliwość.
Nagle poczułam jak coś gorącego
ląduje na mojej dłoni. Krzyknęłam zaskoczona. Przez nieuwagę
ręką dotknęłam gorącego brzegu patelni.
- Kuso! <jap. cholera/ku*wa> -
Zaklęłam.
- Co się stało? - Usłyszałam,
niemalże nad uchem. Podskoczyłam przestraszona. Po chwili poczułam
jak Kakashi chwyta mój nadgarstek. - Pokaż.
- To nic takiego. - Odparłam,
unikając kontaktu wzrokowego.
- Ja bym tego tak nie nazwał. -
Mruknął poważnie.
Ruszył w stronę zlewu. Ciągnąc
mnie za sobą. Przytrzymał moje przedramię swoim łokciem, po czym
wsadził poparzoną dłoń pod zimną wodę. Syknęłam,
wytrzeszczając oczy. Chciałam wyrwać rękę spod jego uścisku,
ale nie dałam mu rady. Mocno trzymał, skubany.
- I jak? - Zapytał.
- Boli. Jak. Cholera! - Warknęłam.
- Znaczy, że nie będzie trzeba
amputować. - Zaśmiał się jakby... Pocieszająco?
Spojrzałam w bok, wydymając
policzki.
- Lubisz się nade mną znęcać,
co? - Burknęłam.
- Ja? Ależ skąd ten pomysł! -
Oznajmił, udając zaskoczonego.
- Marny z ciebie kłamca, a ten
sarkazm można na kilometr wyczuć. - Wywróciłam oczami.
- Nie mam zielonego pojęcia o czym
mówisz. - Odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął
zadziornie.
- Po co ja się wysilam? - Pacnęłam
się w czoło, otwartą dłonią.
Chwilę później Kakashi zwolnił
swój żelazny uścisk i nakazał mi usiąść przy stole. Sam
wyciągnął skądś apteczkę. Przyznam się, że pierwszy raz widzę
ją na oczy, a przeszukałam wszystkie szafki w kuchni. <To
musiała być magia. Uuuu. ó3ó – od Auto.> Ktoś musiał
zrobić w nich porządek, bo umarłabym w końcu jako fast food.
- Pokaż, no, tą łapę. -
Powiedział, zaglądając do białego pudełka. Wyciągnął z niego
bandaż, opatrunek i jakąś tubkę. Prawdopodobnie z maścią. -
Będzie trochę bolało, ale za to szybciej się zagoi. - Oznajmił.
Kiwnęłam jedynie głową, na znak,
że zrozumiałam. Zaciekawiona przyglądałam się, jak skupiony
Hatake robił oględziny mojej rany. Wydawał się teraz zupełnie
innym człowiekiem. Jego rysy twarzy lekko napięte, a wzrok
skoncentrowany na poparzonej dłoni. Biła od niego taka niezwykła,
przyciągająca spojrzenie aura. W pewnym momencie zauważyłam, że
przez nią nie mogę oderwać oczu. To było ciekawe.
Moje rozmyślania przerwał
przeszywający ból.
- KU*WA, KAKASHI, TY PI*PRZONY
SKU*WYSYNIE, TO MIAŁO BOLEĆ „TYLKO TROCHĘ”! - Wrzasnęłam.
Jak zdążyłam szybko
zarejestrować, zaczął nakładać mi maść. Nawet nie zauważyłam,
kiedy odkręcił tubkę i złapał mój nadgarstek, uniemożliwiając
ucieczkę. Znowu.
- Daj spokój, już prawię
skończyłem. - Mruknął, jakby w ogóle się nie przejmując moimi
krzykami.
- Zabiję. Cię. Obiecuję. Ci. Że.
Umrzesz. Śmiercią. Męczeńską. - Wydukałam przez zaciśnięte
zęby, wypalając wzrokiem w Shinobim dziury na wylot.
- Hai, hai~ - Zbył mnie śpiewnym
przytaknięciem.
- Nie lekceważ mojego gniewu. -
Powiedziałam śmiertelnie poważnie, wywołując tylko jego śmiech.
- Naprawdę życie ci nie miłe.
- Ciekawie byłoby zginąć z rąk
kobiety, w dodatku takiej pięknej. - Wyszczerzył się, po czym
jakby zdając sobie sprawę, że powiedział coś nie tak,
odchrząknął i skupił się na ranie, przykładając do niej
opatrunek.
Zapadła cisza, w ciągu której
obwijał moją rękę bandażem.
Więc... Co się tak właściwie
stało? Lekko skołowana spoglądałam na ignorującego mnie Hatake.
Rozmawialiśmy normalnie i nagle... Puff! Zupełna zmiana atmosfery.
Coraz bardziej zaczynam wierzyć w magię. Naprawdę. Westchnęłam,
nie znajdując sensownej odpowiedzi na nużące mnie pytanie.
Potarłam skronie zdrową ręką.
- Gotowe. - Szepnął Kakashi,
wstając od stołu. Ruszył w kierunku sofy, nie zaszczycając mnie
nawet spojrzeniem.
- Dzięki. - Odparłam, lekko
zmieszana. - „Czym ja się przejmuję?” - Prychnęłam w myślach
i ruszyłam z powrotem do przygotowywania śniadania.
Niecałe pół godziny później
zastawiłam stół potrawami. Tym razem postawiłam na syty posiłek.
Raz na jakiś czas mogliśmy sobie pozwolić, a poza tym... Robienie
na okrągło tak wielu dań było uciążliwe.
Postawiłam dwa kubki z gorącą
herbatą przy talerzach i odwróciłam się do mężczyzny, który
czytał książkę, a raczej udawał. Od dobrych kilkunastu minut nie
przekręcił strony. Musiał się głęboko zamyślić... Pokręciłam
głową.
- Śniadanie gotowe. - Oznajmiłam,
podchodząc do niego.
Na dźwięk mojego głosu wzdrygnął
się, jakby wybudzając z transu. Rzucił mi krótkie spojrzenie i
delikatnie się uśmiechając, ruszył do stołu. Zasiadając,
zagwizdał.
- Aż ślinka cieknie na sam widok!
- Wyszczerzył się. Przejechał wzrokiem po wszystkich daniach,
zaczynając od tych najbliżej siebie. Dotarł do tych obok mnie, ale
nie zatrzymał się. Spojrzał na moją twarz. - No, więc...?
- Nie rozumiem. - Udałam zmieszaną,
robiąc maślane oczka.
- Jasne, bo dam się nabrać na tak
tanią sztuczkę. - Cmoknął, rozbawiony. - To czemu chcesz mnie
przekupić? - Uniósł brew, uważnie mi się przyglądając.
- Masz mnie. - Na moją twarz wpełzł
zadziorny uśmieszek. - Muszę się dzisiaj z kimś spotkać, a
wolałabym w cztery oczy. Dawno nie widziałam tej osoby, więc to
chyba logiczne, że mamy sporo do obgadania, a nie uśmiecha mi się
rozmawiać o „pewnych sprawach” w towarzystwie ANBU.
Przez krótki moment miałam
wrażenie, że przez jego twarz przebiegł grymas. Wyglądał jakby
coś go zdenerwowało, nawet bardzo. Nigdy wcześniej nie widziałam
go... Takiego... Nawet nie wiem jak dokładnie to opisać. To
uczucie, które od niego emanowało, aż miałam ciarki na plecach.
Ukryłam wzdrygnięcie.
On zaś w ułamku sekundy zmienił
swój wyraz twarzy, na ten zwykły, beztroski uśmiech, którym
zawsze mnie obdarowywał. Jakby nigdy nic spytał:
- Wiesz, że nie mam takiej władzy.
- Próbował utrzymać swój głos w ciepłej tonacji, ale nie do
końca mu to wyszło. - O takich rzeczach możesz jedynie rozmawiać
z Hokage. Ja nic nie wskóram.
- No, niby tak, ale... -
Wyszczerzyłam się. - Ty, jako moje wsparcie w rozmowie u Sandaime,
może mi wiele pomóc.
- Więc mam po prostu za ciebie
zaświadczyć? - Uniósł brwi.
- Ha~i. Nic prostszego.
Przyjrzał mi się uważnie, mrużąc
lekko oczy. Wyglądał jakby rozważał losy świata. Miałam ochotę
parsknąć. On i zbawiciel ludzkości, to się po prostu razem
wykluczało.
- Wiesz, że nie mogę się na to
zgodzić. - Mruknął, nakładając sobie jedzenia.
- Dlaczego? - Miauknęłam
przeciągle.
- Jak coś by się stało, ja
odpowiadałbym przed Starszyzną, a uwierz mi, nie mam ochoty przed
nimi stać i nadstawiać karku za ciebie oraz jakiegoś podrzędnego
Shinobi.
Zamrugałam parę razy, a następnie
wybuchłam gromkim śmiechem. Kakashi spojrzał na mnie, zaskoczony.
- K-Kunoichi... - Kolejne spazmy. -
Mam. Zamiar. Spotkać. Się. Z... - Parsknięcie. - Z Haną. Inuzuka
Haną. - Dodałam, próbując się już kontrolować.
Tym razem przez sparaliżowaną
twarz Hatake, przebiegła ulga, która wręcz natychmiast została
zastąpiona, łobuzerskim uśmiechem.
- Trzeba było mówić tak od razu.
- Westchnął teatralnie. - Najwyżej będę mógł zwalić całą
winę na nią.
-
Jak zawsze pierwszy ratuje swój tyłek. - Rzuciłam żartobliwie,
wywracając oczami.
- Trzeba sobie jakoś w życiu
radzić. - Zaśmiał się serdecznie. Chwilę później dodał. - Ja
nie wiem jak ty, ale mi coraz bardziej burczy w brzuchu, więc... -
Złączył dłonie razem. - ITADAKIMASU! <z jap. Smacznego>
Po chwili oboje pałaszowaliśmy
śniade, które, nie chwaląc się, było naprawdę pyszne.
~~*~~
Kiedy dochodziło południe, ja i
Kakashi postanowiliśmy wybrać się do Hokage w mojej sprawie.
Oczywiście, Pan Wielki Kopiujący Ninja, miał problem, żeby się
ruszyć z kanapy, bo przecież:
-
„Ach! Właśnie doszedłem do tak ciekawego momentu!” - Jęknął.
- Daj mi przeczytać do końca.”
Ech. Brak słów. I jak ja mam z nim
żyć? Jednak po wielu próbach, miauczeniach i Kami wie co jeszcze,
udało mi się zepchnąć go z tej sofy. Tak, tyle wygrać! <Obecnie
jestem uzależniona od tego tekstu. >3< - od Auto.>
Rozejrzałam się po okolicy. Przez
ten niecały miesiąc przyzwyczaiłam się już do panującej tutaj
wrzawy i tej przyjemnej, rodzinnej aury. Czasami nawet zastanawiałam
się, jakim cudem żyłam bez tego te wszystkie lata. Nigdy nie
pomyślałabym, że to miejsce może mieć na mnie taki wpływ.
Parsknęłam śmiechem, tym samym zarabiając zaciekawione spojrzenie
mojego towarzysza. Zignorowałam je.
Idąc przez centrum Konohy, zaczęłam
wspominać pierwszy spacer z Kakashim, kiedy to oprowadzał mnie,
tłumacząc dokładnie co, gdzie się znajduję. Byłam niezłą
atrakcją. Każdy rzucał mi chociaż ukradkowe spojrzenia. Przed
trzy pierwsze dni moja osoba w ogóle nie schodziła z ust
mieszkańców. Cały czas zastanawia mnie to, co takiego ciekawego we
mnie było. Maska? Tajemnicza postać, pojawiająca się znikąd? Czy
może fakt, że mieszkałam u Hatake? To pytanie chyba pozostanie bez
odpowiedzi.
- Fukurō-san! Kakashi-senpai! -
Usłyszałam znajomy, ciepły głos.
- Ohayō, Iruka. - Odparł
szarowłosy, lekko znudzony. - Coś się stało?
- Nie... Znaczy w sumie tak... -
Odparł, plątając się. - Przyszedłem z ważną sprawą. -
Spojrzał się na mnie, a ja w odpowiedzi uniosłam brwi. - Mógłbyś
mi pomóc w Akademii, Fulurō-san?
- Ale, że ja? - Wybałuszyłam
oczy. - Nie wiem, czy się nadaję do takich rzeczy... Może Kakashi
lepiej...
- Na mnie nie liczcie. - Zaczął
szybko mężczyzna w swojej obronie. - Muszę iść na misję z moją
drużyną i nie będzie mnie przez jakiś tydzień.
Co za szczwany lis!
- W takim razie, co ty na to? -
Umino znowu skierował twarz w moją stronę.
- Ja... Ja... - Zaczęłam się
jąkać.
- To nie będzie nic trudnego.
Trochę teorii i praktyki związanymi z bronią. - Spojrzał na mnie
błagalnie, po chwili dodając. - Niestety nasz nauczyciel trafił do
szpitala, został ciężko raniony po ostatniej misji w terenie, więc
sam rozumiesz.
- N-No, dobra, ale pod jednym
warunkiem. - Na twarzy Iruki pojawiło się zaskoczenie. - Przestań
do mnie mówić „-san”. Dziwnie się czuję, kiedy to robisz.
Jestem młodszy od ciebie.
- W porządku, Fukurō... -kun... -
Odparł nieśmiało.
- Od razu lepiej. - Zaśmiałam się.
- To kiedy mam się stawić w szkole?
Po dokładnym ustaleniu terminu,
wielokrotnych podziękowaniach Umino-sensei i długiemu pożegnaniu,
w końcu doszliśmy do siedziby Hokage.
Jak zwykle zamyślony staruszek
siedział za ogromnym burkiem, usłanym stosem papierzysk. Uśmiechnął
się delikatnie, uważnie się nam przyglądając.
- Co sprowadza was do mnie? -
Zaczął, prześlizgując wzrokiem ze mnie na Kakashiego i z
powrotem.
- Masumi ma do ciebie prośbę,
Czcigodny. - Odparł Hatake, lekko uderzając mnie w plecy, jakby
zachcęcając.
Kto potrzebował zachęty?! Och,
gramy pana Jestem-super-po-prostu-to-przyznaj. Tandetne. Prychnęłam
pod nosem.
- Dzisiejszego wieczoru chciałabym
się z kimś spotkać. Zależałoby mi na dyskrecji, więc... Czy
byłaby możliwość odesłania ANBU. Tylko na dzisiejszy wieczór.
Sarutobi uniósł brew, a następnie
głęboko westchnął.
- Kiedy się domyśliłaś?
- Wiem to od samego początku. -
Uniosłam kąciki ust.
- Spodziewałem się tego. -
Pokręcił głową, śmiejąc się na wydechu. Chwilę później
wrócił do tematu. - Co jest takie ważne, że nawet ANBU nie może
tego wiedzieć? A raczej kto? - Uważnie mi się przyjrzał.
Już otwierałam usta, żeby
odpowiedzieć, jednak Kopiujący Ninja uprzedził mnie:
- Stęskniła się za panią
weterynarz. Mają sobie dużo do opowiedzenia z Haną. Czcigodny
rozumie, że to nie są raczej sprawy, które powinien mieszać się
ktoś trzeci. - Zaśmiał się, przeczesując czuprynę.
Jestem ciekawa, czy Hatake sypie
tymi sucharami, bo jego poczucie humoru jest takie niskie, czy po
prostu udaje debila. Stawiałabym na to pierwsze...
- Wiesz, Kakashi, że to nie jest
dobry powód, aby zdjąć nadzór. Potrzebowałbym czegoś, co
przekonałoby mnie. - Spojrzał na niego twardo.
- Myślałem, że to wystarczy...
Ech... - Uśmiechnął się przepraszająco w moją stronę. -
Robiłem co w mojej mocy.
Wywróciłam oczami. Ten facet jest
jak dziecko.
- Mówi się trudno. - Westchnęłam
i odwróciłam się do Hokage, składając lekki pokłon. - Arigatō
gozaimasu (jap. bardzo dziękuję - oficjalne) za poświęcony czas.
- Myślę, że już pójdziemy. - Ruszyłam w stronę drzwi, ale nie
usłyszałam kroków za sobą. Odwróciłam się. - Kakashi?
- Muszę porozmawiać jeszcze z
Sandaime o jutrzejszej misji. Poczekaj na mnie pod budynkiem. -
Odparł.
- N-No, dobra. - Oznajmiłam, lekko
zbita z tropu.
~~*~~
Kakashi
POV
Patrzyłem, jak zamyka za sobą
drzwi. Odwróciłem się do Hokage dopiero wtedy, gdy odgłosy,
roznoszące się po klatce schodowej, ucichły. Przez dobrą chwilę
przyglądaliśmy się sobie. Odezwałem się pierwszy:
- Czemu się nie zgodziłeś,
Czcigodny?
- To nie takie proste. Poza tym
znasz jej sytuację. Nie możemy spuścić jej z oczu, Starszyzna
padłaby chyba na zawał. - Powiedział, po czym westchnął
zmęczony.
- Wiesz, że to najlepszy sposób,
aby ją sprawdzić. - Oznajmiłem poważnym tonem.
4026 słów. (Poprzedni: 3738
słów) Mam nadzieję, że to trochę zrekompensuję mój długi
urlop. ;w; Dużo mogłabym powiedzieć o tym, dlaczego nie było
rozdziałów. Uwierzcie, to nie leń. Co do systematyczności...
Powiem tyle: chciałam, żeby pojawiały się co dwa tygodnie, ale
przy obecnym natłoku nauki i późnych godzinach powrotu do domu,
mam wolne jedynie weekendy. Zdarza się jednak, że w te dni idę do
jakiejś pracy albo uczę się, plus mój genialny internet też
macza w tym wszystkim paluszki, więc... Sami widzicie. Dobrze będzie
jak uda mi się wstawić chociaż notkę na miesiąc. ._.)
Mam też małą prośbę do Was.
Jeżeli jeszcze czytacie i wyczekujecie rozdziałów, a chcecie być
powiadamiani o nich, to zostawcie informacje kontaktowe w zakładce
SPAM z dopiskiem o jaki blog chodzi. Mogą być skróty ZNR (Zupełnie
Nowy Rozdział) albo KHSL (Konoha High School Live). Podać możecie
Gadu-Gadu, deviantArta, Facebooka. Najlepiej jednak zrobicie, jeśli
przyjmiecie mnie do swoich kręgów na Googlach. (Na dole strony po
prawej.) Wtedy będę Wam wysyłała wiadomość o nowościach.
Poszukuję też BETY.
Zależałoby mi na poprawieniu tych pierwszych rozdziałów. (Sama
nie daję rady. Jak to widzę, śmiać mi się chcę. ;_;) W nagrodę
napiszę One Shote z jakąkolwiek parą, którą sobie zażyczy.
Niech stracę. :3
Kontakt
w zakładce AUTOR.
Do
napisania~ ♥
błagaam wracaj tutaj !
OdpowiedzUsuńWyczuwam ogrom pozytywnych uczuć, czającą się miłość (tuż za rogiem)... Ale wyniuchałam również pewne komplikacje ;>. Nie będzie tak łatwo, co? Masumi coś kombinuje... Albo sama już nie wiem co ma robić? :D Cóż... Okaże się.
OdpowiedzUsuńCzekam na next <3 weny życzę! ;)
już nie wie*
Usuń