20 września 2013

Rozdział 15: Początek

Witam serdecznie po długiej przerwie.~ ♥
Mam nadzieję, że ktoś jeszcze czekał na nowy rozdział. =^O^=
Stęskniłam się za Wami, więc mile byłyby widziane komentarze. Plus są bardzo motywujące.
Owe wypociny dedykuję Diabolamce, która zawsze ze mną jest i pilnuję mnie (A niech cię, Dywanie-kun! xd) oraz Oresammie. Na pewno tego nie przeczyta, ale po prostu chcę w jakiś oficjalny sposób podziękować jej za te nasze rozmowy, a przede wszystkim za jej genialny blog. Pisz dalej.♥
Tsuki: Od kropek, bo nie chciało mi się zmieniać ustawień w programie do pisania. Ot co! xd
Już nie przeciągam.
Miłego czytania. ;w;


~~*~~
Masumi POV

Kiedy przekręciłam się na drugi bok i spojrzałam na zegarek, uświadomiłam sobie, że dopiero piąta nad ranem. Informacje, które dostarczyła mi nocna wizja, przytłoczyła mnie, tym samym powodując brak konkretnego snu. Budziłam się co jakieś pół godziny i teraz, gdy słońce zaczynało wyłaniać promyki słońca zza horyzontu, wiedziałam, że nici z dalszego drzemania.
Ostrożnie wstałam z łóżka, starając się nie budzić Kakashi'ego. Myślę jednak, że on wiedział. W końcu był shinobi, cholernie DOBRYM shinobi, a taki nie da się podejść we śnie. Pozostawało tylko jedno wyjaśnienie – udawał.
Dupek.
Mniejsza z tym. Ruszyłam do torby z ubraniami. Wyciągnęłam z niej świeże rzeczy na przebranie. Kiedy już trzymałam je w dłoniach, moją uwagę przykuły bandaże. Fakt, trzeba by było zmienić opatrunek. Westchnęłam i chwyciłam je również, kierując się do łazienki.
Po ściągnięciu z siebie prowizorycznej piżamy, rzuciłam krótkie spojrzenie na zabandażowaną klatkę piersiową, talię i biodra. Prychnęłam. Jak ja tego nie lubię. Unikając lustra oraz poddania się własnej ciekawości, aby nie spuścić wzroku na dół, odwinęłam opatrunek, wzięłam orzeźwiający prysznic, wytarłam się, po czym szybko założyłam drugi, czysty.
Gdy bandaż jako tako trzymał się, zakrywając wszystko, to co miał, pozwoliłam moim oczom sprawdzić, czy na pewno dobrze owinęłam się. Poprawiłam w kilku miejscach, po czym porządnie zabezpieczyłam koniec opatrunku, tak aby czasem nie wyśliznął się. Ubrałam się do końca i zeszłam na dół do kuchni.
Wstawiłam czajnik, zatapiając się w swoich rozmyślaniach. Znów zaczęłam próbować rozwiązać łamigłówkę wizji. Wprawdzie mogła znaczyć tylko jedno, ale... Jeśli naprawdę o to chodziło, to potrzebowałam pomocy. Najlepiej jak najszybciej. Czas może tu być częścią kluczową. Tylko kto?...
Gwizd, oznajmiający zagotowanie wody, wyrwał mnie z zamyśleń. Zalałam liście herbaty, po czym zabrałam kubek do salonu, gdzie usiadłam na sofie. Postawiłam ciepły napar na stoliku obok. Wpatrując się w niego nieobecnym wzrokiem, przemierzałam zakamarki mojego mózgu w poszukiwaniu odpowiedniej osoby. Musiał być to ktoś silny... Ktoś kto utrzyma to w tajemnicy przed innymi... Rozsądny... Najlepiej zaznajomiony z moją sytuacją... Nagle moje oczy rozszerzyły się.
Shishō.
Uśmiechnęłam się, uradowana swoim odkryciem. Wyciągnęłam niewielki zwój, a wraz z nim pędzel i tusz. Zaczęłam kreślić szybko parę zdań.

Drogi Mamoru,

udało mi się bezpiecznie dotrzeć do Konohagakure no Sato. Wszyscy przywitali mnie tu z zadziwiającą troską. W końcu czuję się jakbym wróciła do domu. Znalazłam nową siłę. Odetchnęłam. Odżyłam. Jednak nie to jest powodem, który popchnął mnie do napisania tego listu. Postaram ci się skrócić wszystko i wyjaśnić najlepiej jak będę umiała.
Ostatnimi czasy mam duże zaburzenia chakry, moje wizje są silniejsze. Ta zeszłej nocy w szczególności. Widziałam wioskę pełną znajomych ludzi, budynków, kształtów. Nie miałam przy sobie maski, a mieszkańcy mimo wszystko byli dla mnie mili. Moja prawdziwa tożsamość była im znana. Po chwili pojawia się pięć sylwetek, wołających na mnie 'sensei'. Na plecach jednego z nich jest dziecko, które nazywa mnie swoją matką. Kiedy dziewczynka znajduje się w moich ramionach, z rękawa kimona, które mam na sobie, wyłania się dym, zmieniający się później w smoka. Wpełza do ust małej. Widzę jak przejmuje jej ciało i mówi do mnie 'Nosiciel'. Boje się, że Oni wybrali mnie zamiast Onii-san. <z jap. Starszy brat>. Wybacz, ale więcej szczegółów nie mogę podać w zwykłym liście.
Mam nadzieję, że teraz rozumiesz moje obawy. Niestety na razie nie mogę opuścić wioski, więc proszę Cię o jak najszybsze przybycie. Czas jest niezwykle cenny, nie sądzisz?

Kochająca
Masumi


Zwinęłam wiadomość, zaraz ją pieczętując. Następnie przyzwałam jakiegoś zwykłego, niewyróżniającego się ptaka. Biorąc go na ręce, przyczepiłam zwój. Otworzyłam okno na oścież i wypuściłam. Chwilę tak stałam, czekając aż zniknie mi z oczu.
Ruszyłam z powrotem na sofę, zastanawiając się jak długo będę musiała czekać na odpowiedź. Westchnęłam, siadając. Chwyciłam kubek z blatu stołu i rozkoszując się smakiem herbaty, sięgnęłam do kabury. Znajdował się w niej zwój, ten sam, który jakiś czas temu wykradłam ze szpitalnych murów. Zaczęłam go obracać w dłoni, nie przestając pić. Co jakiś czas spoglądałam na niego zaciekawiona. Kiedy napar się skończył, odstawiłam naczynie z cichym brzęknięciem na stolik. Teraz przerzucałam zapiski z ręki do ręki.
Prawa. Lewa. Prawa. Lewa. Prawa. Lewa. Prawa. Lewa.
- Po cholerę ja się zastanawiam i tak nikogo tu nie ma. - Prychnęłam cicho sama do siebie. - W końcu mogę powiedzieć, że uszkodził się podczas wykonywania akcji... - Spojrzałam w bok, unosząc lekko kąciki ust.
Delikatnie przejechałam dłonią po miejscu, gdzie znajdowała się pieczęć. Nie była jakoś bardzo skomplikowana, ale... Właśnie ALE. To było zbyt proste. Dobrze schowany zwój. Niewielka ilość osób wtajemniczonych w miejsce ukrycia. Plus szpital jako przykrywka. Ewidentnie ta pieczęć nie była normalną. Prawdopodobnie do jej otwarcia potrzebny był ogromny zapas chakry albo jakieś dziwne, cholernie rzadkie jutsu.
- „GYAAAAH! Jeszcze bardziej chcę wiedzieć, co jest w środku!” - Krzyczał głos wewnątrz mnie.
Przystawiłam zwój praktycznie pod nos i zaczęłam dokładne oględziny jego faktury. Była jeszcze inna możliwość. Atrapa. Ma za zadanie zmylić przeciwnika. Łamiąc fałszywą Fuuin <z jap. Pieczęć>, uaktywnia się jakąś technikę zniewolenia, czy coś w tym stylu, sam siebie obezwładniając. Przeważnie tylko głupcy na to wpadają. No, bo jaki normalny shinobi, nie zauważyłby tak prostego podstępu? Nie wiem za bardzo dlaczego, ale w tej chili pomyślałam o Naruto... Zachichotałam.
Mam cię!
Na samej górze, dokładnie na rolce, która pomagała w zwijaniu zwoju, znajdowała się niewielka pieczęć. Z daleka trudno było ją dostrzec. Sama miałam problemy, żeby odczytać jej zapis. Wyciągnęłam zza pasa niewielką soczewkę i przyłożyłam ją. Tak jak myślałam. Bardzo skomplikowana. O Kami <z jap. Bóg>, ale ci ludzie z ANBU uwielbiają sobie uprzykrzać życie. Po prostu co nie robiliby, musi być wkurzająco dokładne. Chociaż raz mogliby sobie odpuścić i oszczędzić mi zachodu. Ewentualnie całkiem spieprzyć, uproszczając mi misję. Zmięłam przekleństwo.
Wysunęłam z kabury jeszcze jeden, lecz znacznie większy, zwój. Rozwiązałam go. Był zupełnie pusty. Oczywiście na pierwszy rzut oka. Nadgryzłam kciuk i nasmarowałam na nim koło, potem, niczym promienie w słońcu, dodałam parę słów. Położyłam na samym środku zapiski ze szpitala, a następnie wykonałam parę, dość skomplikowanych pieczęci. Moje bazgroły z krwi zaczęły wyparowywać, przy okazji odklejając fałszywą pieczęć, bez aktywowania techniki. Jeden problem z głowy. Jednak na tym pomoc Zwoju Jurōjin (czytaj: dżuroudzin; jap. 寿老人) się nie skończyła. Zamiast czerwonych śladów ukazały się czarne, niczym napisane tuszem przez kogoś, ciągnące się przez cały zwój zapiski. Teraz nie przypominały słońca, ale korale połączone ze sobą potrójną nicią słów. Były one tak trudne, że gołym okiem wręcz nie do odczytania.
Gdy cała biała przestrzeń została zapełniona, wzór oderwał się i wpełzł na zwój z zapiskami. Oplótł go niczym wąż, ściskając, jakby chcąc udusić swoją „ofiarę”. Nie poprzestał na tym. Ciągnął się tak długo, aż znalazł swój cel. Prawdziwą Fuuin, wielkości biedronki, a może nawet mniejszą. Zapiski zaczęły owijać ją, cały czas zmniejszając przestrzeń ich dzielącą. Robiły to tak długo, dopóki nie ścisnął jej tak mocno, że zniknęła pomiędzy nimi, niczym spinka w ogromnym kimonie gejszy.
Bez jakiegokolwiek dotknięcia, zwój otworzył się sam, a wzór wrócił na białą przestrzeń, po krótkiej chwili znikając, nie pozwalając się odczytać. Był to naprawdę niezwykły twór. Głupi powiedziałby, że żyję. Pokręciłam, rozbawiona głową.
Zawinęłam Zwój Jurōjin, upewniając się, że dobrze go zawiązałam, po czym wrócił na swoje miejsce. Zatarłam dłonie z szerokim uśmiechem na twarzy. Rozwinęłam go i... Zaczęłam czytać. Z każdym słowem stawałam się poważniejsza i bardziej skupiona.
- T-To... - Jęknęłam, zaskoczona swoim odkryciem. - „MEDIC-JUTSU!” - Pisnęłam w myślach, a moją twarz wykrzywił szeroki uśmiech zadowolenia. - „To techniki, o których słyszałam. Dawno się już ich nie praktykuję, ale starsze osoby jeszcze pamiętają kilka z nich. Podróżując, słyszałam historie o nich. Niektóre zostały zakazane, pobierały za dużo chakry, zdarzało się więc, że medycy umierali, udzielając pomocy. Inne zaś wykorzystywali bandyci do torturowania ludzi. Nigdy jednak nie pomyślałabym, że te wszystkie jutsu trafią w moje ręcę. Opłacało się zaryzykować.” - Cieszyłam się jak małe dziecko.
Szybko wyszukałam czysty zwój i kładąc go pod spód tego ze szpitala, zaczęłam wykonywać szyk pieczęci. Zajęło mi dobrą chwilę, zanim skończyłam je tworzyć, po czym przyłożyłam dłonie do dokumentów i szepnęłam:
- Uso-tsuki no jutsu. <jap. Technika Kłamcy>
Poczułam jak moja chakra rozchodzi się po całej powierzchni zapisków, po czym układa się dokładnie na nich, a następnie wnika w zwój pod spodem. Chwilę później zmieniła kolor na czarny, teraz przypominając pismo z warstwy powyżej. Uśmiechnęłam się pod nosem i szybko zaczęłam zwijać dokumenty. Zaraz może wstać Kakashi, a wtedy będę miała problemy. Zapieczętowałam wszystko, natychmiast chowając. Kiedy już to zrobiłam, upewniłam się, że o niczym nie zapomniałam.
Chwyciłam kubek i ruszyłam do kuchni. Już jest prawie ósma, ten palant, Hatake niedługo powinien wstać. Trzeba zrobić jakieś śniadanie. Westchnęłam i otworzyłam lodówkę.
Pusto.
No, fakt. Mieliśmy zrobić zakupy, gdy wracaliśmy z treningu, ale przez Sakurę nasze plany szlag trafił. Na samo wspomnienie dziewczyny, wzdłuż mojego krzyża przeszedł nieprzyjemny dreszcz. O Kami, to dziecko wychowała chyba Godzilla. W całym moim życiu nie spotkałam osoby, która wywołałaby u mnie takie ciarki. Co za wstyd. Bać się młodego Genina.
Po co ja psuję sobie dzień wolny, myśląc... Ach, nie pamiętam już o kim. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Oparłam się o lodówkę tyłem, drapiąc się po głowię. Skoro nie ma nic, będę musiała ruszyć tyłek do sklepu. Na samą myśl, odechciało mi się wszystkiego, ale jeśli ja nie pójdę, to Kakashi na pewno się nie ruszy. O to mogę się założyć. Prędzej zdechniemy z głodu albo zamówi coś na wynos.
Nie. Mogę. Patrzeć. Już. Na. Fast. Foody!
Na samo wspomnienie, zrobiło mi się niedobrze. Potrząsnęłam głową, próbując usunąć niechciany obraz z głowy. No, dobra. Trzeba iść, ale najpierw... Gdzie ja rzuciłam tą maskę? Skrzywiłam się. Muszę wymyślić coś, żeby zawsze mieć ją pod ręką albo przyszyję ją sobie do głowy. Ciskam ją gdzie popadnie, a potem pół dnia zastanawiam się, co ja z nią zrobiłam. Ugh!
Po jakichś dziesięciu minutach znalazłam ją. Leżała pod kaburami Kakashi'ego. Jestem jedynie ciekawa, jak się tam znalazła. Nie przypominam sobie, żebym kładła ją przy samym wejściu. Zdawało mi się, że cisnęłam ją przy sofie, albo w jakąś inną część salonu, więc skąd...? Tylko nie mów mi, że...
- A niech cię, ty szary mopie do podłogi! - Syknęłam, spoglądając w stronę schodów.
Mógłby znaleźć sobie lepszą formę rozrywki. Wkurzanie mnie weszło mu już w nawyk. Wywróciłam oczami, wciągając materiał na twarz. Włożyłam buty i wyszłam z domu.
Konoha dopiero budziła się do życia, ale, na całe szczęście, sklepy spożywcze były już otwarte. Spokojnie mogłam kupić wszystko co potrzebowałam do śniadania. Dzień zapowiadał się na dość ciepły. Wiał przyjemny wietrzyk, a słonko, chodź dopiero wychodziło zza horyzontu, dawało o sobie znać w dosadny sposób. Zapowiadało się dosyć upalnie. Nic nie szkodzi, uwielbiam takie pogody. Wszystko byłoby ładnie, pięknie, gdyby nie jedno ale. JEDNO. WKURZAJĄCE. CAŁY CZAS CHODZĄCE ZA MNĄ. ALE!
Od mojego pamiętnego egzaminu na Jōnina, zauważyłam, że cały czas wyczuwam wokół siebie obecność ANBU. W pierwszych tygodniach było ich dwóch, czasem nawet trzech. Widocznie w końcu przestałam być ich priorytetem, bo zmniejszyli obstawę do jednej osoby. Było mi to na rękę – większa swoboda.
Tak myślałam na samym początku... No, bo kto normalny nie wkurzyłby się, gdyby cały czas łaził za tobą jakiś PIEPRZONY cień. Wzięłam głęboki oddech, próbując się uspokoić. Mało co pomogło.
Teraz jak o tym myślę, to moja teoria dotycząca mieszkania z Kakashim, też się zgadzała. Niezły taktyk z Sandaime. Wszystko zaplanował tak dokładnie. Pozazdrościć mu tylko geniuszu.
Wracając z powrotem do mieszkania, układałam menu w głowie, próbując zignorować zamaskowaną postać w pobliżu.


~~*~~


Gdy postawiłam produkty na blat kuchenny, zdałam sobie sprawę, że nie było mnie dobre pół godziny, jak nie więcej. Co lepsze, Kakashi wciąż spał. Zmięłam przekleństwo.
Szybko odganiając chęć torturowania Hatake, stworzyłam klona.
Tak, wiem. Jestem leniwa.
Podgrzewając warzywa na patelni, usłyszałam jak bose stopy uderzają o stopnie. Po chwili kątem oka zauważyłam wchodzącego do kuchni siwowłosego. Zaspany, przeczesywał swoją roztrzepaną czuprynę. Na twarzy miał naciągniętą maskę, a ubrany był w dopasowany, granatowy bezrękawnik i...
- Ohayō. - Mruknął.
- Wiesz, moim marzeniem nie jest oglądanie twoich bokserek na dzień dobry. - Odezwałam się, odwracając z powrotem do patelni.
- Nie ma to jak słodkie powitanie, skarbie. - Ziewnął przeciągle. - Co tak smacznie pachnie?
- Tylko nie mów, że wstałeś, bo poczułeś jedzenie. - Rzuciłam mu krótkie spojrzenie przez ramię.
- Nic ciekawszego nie przykuło mojej uwagi na tyle, żeby przerwać mój błogi sen. - Oznajmił, bez jakichkolwiek zahamowań.
Westchnęłam. Do tego człowieka po prostu brak słów. O Kami! Daj mi cierpliwość.
Nagle poczułam jak coś gorącego ląduje na mojej dłoni. Krzyknęłam zaskoczona. Przez nieuwagę ręką dotknęłam gorącego brzegu patelni.
- Kuso! <jap. cholera/ku*wa> - Zaklęłam.
- Co się stało? - Usłyszałam, niemalże nad uchem. Podskoczyłam przestraszona. Po chwili poczułam jak Kakashi chwyta mój nadgarstek. - Pokaż.
- To nic takiego. - Odparłam, unikając kontaktu wzrokowego.
- Ja bym tego tak nie nazwał. - Mruknął poważnie.
Ruszył w stronę zlewu. Ciągnąc mnie za sobą. Przytrzymał moje przedramię swoim łokciem, po czym wsadził poparzoną dłoń pod zimną wodę. Syknęłam, wytrzeszczając oczy. Chciałam wyrwać rękę spod jego uścisku, ale nie dałam mu rady. Mocno trzymał, skubany.
- I jak? - Zapytał.
- Boli. Jak. Cholera! - Warknęłam.
- Znaczy, że nie będzie trzeba amputować. - Zaśmiał się jakby... Pocieszająco?
Spojrzałam w bok, wydymając policzki.
- Lubisz się nade mną znęcać, co? - Burknęłam.
- Ja? Ależ skąd ten pomysł! - Oznajmił, udając zaskoczonego.
- Marny z ciebie kłamca, a ten sarkazm można na kilometr wyczuć. - Wywróciłam oczami.
- Nie mam zielonego pojęcia o czym mówisz. - Odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął zadziornie.
- Po co ja się wysilam? - Pacnęłam się w czoło, otwartą dłonią.
Chwilę później Kakashi zwolnił swój żelazny uścisk i nakazał mi usiąść przy stole. Sam wyciągnął skądś apteczkę. Przyznam się, że pierwszy raz widzę ją na oczy, a przeszukałam wszystkie szafki w kuchni. <To musiała być magia. Uuuu. ó3ó – od Auto.> Ktoś musiał zrobić w nich porządek, bo umarłabym w końcu jako fast food.
- Pokaż, no, tą łapę. - Powiedział, zaglądając do białego pudełka. Wyciągnął z niego bandaż, opatrunek i jakąś tubkę. Prawdopodobnie z maścią. - Będzie trochę bolało, ale za to szybciej się zagoi. - Oznajmił.
Kiwnęłam jedynie głową, na znak, że zrozumiałam. Zaciekawiona przyglądałam się, jak skupiony Hatake robił oględziny mojej rany. Wydawał się teraz zupełnie innym człowiekiem. Jego rysy twarzy lekko napięte, a wzrok skoncentrowany na poparzonej dłoni. Biła od niego taka niezwykła, przyciągająca spojrzenie aura. W pewnym momencie zauważyłam, że przez nią nie mogę oderwać oczu. To było ciekawe.
Moje rozmyślania przerwał przeszywający ból.
- KU*WA, KAKASHI, TY PI*PRZONY SKU*WYSYNIE, TO MIAŁO BOLEĆ „TYLKO TROCHĘ”! - Wrzasnęłam.
Jak zdążyłam szybko zarejestrować, zaczął nakładać mi maść. Nawet nie zauważyłam, kiedy odkręcił tubkę i złapał mój nadgarstek, uniemożliwiając ucieczkę. Znowu.
- Daj spokój, już prawię skończyłem. - Mruknął, jakby w ogóle się nie przejmując moimi krzykami.
- Zabiję. Cię. Obiecuję. Ci. Że. Umrzesz. Śmiercią. Męczeńską. - Wydukałam przez zaciśnięte zęby, wypalając wzrokiem w Shinobim dziury na wylot.
- Hai, hai~ - Zbył mnie śpiewnym przytaknięciem.
- Nie lekceważ mojego gniewu. - Powiedziałam śmiertelnie poważnie, wywołując tylko jego śmiech. - Naprawdę życie ci nie miłe.
- Ciekawie byłoby zginąć z rąk kobiety, w dodatku takiej pięknej. - Wyszczerzył się, po czym jakby zdając sobie sprawę, że powiedział coś nie tak, odchrząknął i skupił się na ranie, przykładając do niej opatrunek.
Zapadła cisza, w ciągu której obwijał moją rękę bandażem.
Więc... Co się tak właściwie stało? Lekko skołowana spoglądałam na ignorującego mnie Hatake. Rozmawialiśmy normalnie i nagle... Puff! Zupełna zmiana atmosfery. Coraz bardziej zaczynam wierzyć w magię. Naprawdę. Westchnęłam, nie znajdując sensownej odpowiedzi na nużące mnie pytanie. Potarłam skronie zdrową ręką.
- Gotowe. - Szepnął Kakashi, wstając od stołu. Ruszył w kierunku sofy, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
- Dzięki. - Odparłam, lekko zmieszana. - „Czym ja się przejmuję?” - Prychnęłam w myślach i ruszyłam z powrotem do przygotowywania śniadania.
Niecałe pół godziny później zastawiłam stół potrawami. Tym razem postawiłam na syty posiłek. Raz na jakiś czas mogliśmy sobie pozwolić, a poza tym... Robienie na okrągło tak wielu dań było uciążliwe.
Postawiłam dwa kubki z gorącą herbatą przy talerzach i odwróciłam się do mężczyzny, który czytał książkę, a raczej udawał. Od dobrych kilkunastu minut nie przekręcił strony. Musiał się głęboko zamyślić... Pokręciłam głową.
- Śniadanie gotowe. - Oznajmiłam, podchodząc do niego.
Na dźwięk mojego głosu wzdrygnął się, jakby wybudzając z transu. Rzucił mi krótkie spojrzenie i delikatnie się uśmiechając, ruszył do stołu. Zasiadając, zagwizdał.
- Aż ślinka cieknie na sam widok! - Wyszczerzył się. Przejechał wzrokiem po wszystkich daniach, zaczynając od tych najbliżej siebie. Dotarł do tych obok mnie, ale nie zatrzymał się. Spojrzał na moją twarz. - No, więc...?
- Nie rozumiem. - Udałam zmieszaną, robiąc maślane oczka.
- Jasne, bo dam się nabrać na tak tanią sztuczkę. - Cmoknął, rozbawiony. - To czemu chcesz mnie przekupić? - Uniósł brew, uważnie mi się przyglądając.
- Masz mnie. - Na moją twarz wpełzł zadziorny uśmieszek. - Muszę się dzisiaj z kimś spotkać, a wolałabym w cztery oczy. Dawno nie widziałam tej osoby, więc to chyba logiczne, że mamy sporo do obgadania, a nie uśmiecha mi się rozmawiać o „pewnych sprawach” w towarzystwie ANBU.
Przez krótki moment miałam wrażenie, że przez jego twarz przebiegł grymas. Wyglądał jakby coś go zdenerwowało, nawet bardzo. Nigdy wcześniej nie widziałam go... Takiego... Nawet nie wiem jak dokładnie to opisać. To uczucie, które od niego emanowało, aż miałam ciarki na plecach. Ukryłam wzdrygnięcie.
On zaś w ułamku sekundy zmienił swój wyraz twarzy, na ten zwykły, beztroski uśmiech, którym zawsze mnie obdarowywał. Jakby nigdy nic spytał:
- Wiesz, że nie mam takiej władzy. - Próbował utrzymać swój głos w ciepłej tonacji, ale nie do końca mu to wyszło. - O takich rzeczach możesz jedynie rozmawiać z Hokage. Ja nic nie wskóram.
- No, niby tak, ale... - Wyszczerzyłam się. - Ty, jako moje wsparcie w rozmowie u Sandaime, może mi wiele pomóc.
- Więc mam po prostu za ciebie zaświadczyć? - Uniósł brwi.
- Ha~i. Nic prostszego.
Przyjrzał mi się uważnie, mrużąc lekko oczy. Wyglądał jakby rozważał losy świata. Miałam ochotę parsknąć. On i zbawiciel ludzkości, to się po prostu razem wykluczało.
- Wiesz, że nie mogę się na to zgodzić. - Mruknął, nakładając sobie jedzenia.
- Dlaczego? - Miauknęłam przeciągle.
- Jak coś by się stało, ja odpowiadałbym przed Starszyzną, a uwierz mi, nie mam ochoty przed nimi stać i nadstawiać karku za ciebie oraz jakiegoś podrzędnego Shinobi.
Zamrugałam parę razy, a następnie wybuchłam gromkim śmiechem. Kakashi spojrzał na mnie, zaskoczony.
- K-Kunoichi... - Kolejne spazmy. - Mam. Zamiar. Spotkać. Się. Z... - Parsknięcie. - Z Haną. Inuzuka Haną. - Dodałam, próbując się już kontrolować.
Tym razem przez sparaliżowaną twarz Hatake, przebiegła ulga, która wręcz natychmiast została zastąpiona, łobuzerskim uśmiechem.
- Trzeba było mówić tak od razu. - Westchnął teatralnie. - Najwyżej będę mógł zwalić całą winę na nią.
- Jak zawsze pierwszy ratuje swój tyłek. - Rzuciłam żartobliwie, wywracając oczami.
- Trzeba sobie jakoś w życiu radzić. - Zaśmiał się serdecznie. Chwilę później dodał. - Ja nie wiem jak ty, ale mi coraz bardziej burczy w brzuchu, więc... - Złączył dłonie razem. - ITADAKIMASU! <z jap. Smacznego>
Po chwili oboje pałaszowaliśmy śniade, które, nie chwaląc się, było naprawdę pyszne.


~~*~~


Kiedy dochodziło południe, ja i Kakashi postanowiliśmy wybrać się do Hokage w mojej sprawie. Oczywiście, Pan Wielki Kopiujący Ninja, miał problem, żeby się ruszyć z kanapy, bo przecież:
- „Ach! Właśnie doszedłem do tak ciekawego momentu!” - Jęknął. - Daj mi przeczytać do końca.”
Ech. Brak słów. I jak ja mam z nim żyć? Jednak po wielu próbach, miauczeniach i Kami wie co jeszcze, udało mi się zepchnąć go z tej sofy. Tak, tyle wygrać! <Obecnie jestem uzależniona od tego tekstu. >3< - od Auto.>
Rozejrzałam się po okolicy. Przez ten niecały miesiąc przyzwyczaiłam się już do panującej tutaj wrzawy i tej przyjemnej, rodzinnej aury. Czasami nawet zastanawiałam się, jakim cudem żyłam bez tego te wszystkie lata. Nigdy nie pomyślałabym, że to miejsce może mieć na mnie taki wpływ. Parsknęłam śmiechem, tym samym zarabiając zaciekawione spojrzenie mojego towarzysza. Zignorowałam je.
Idąc przez centrum Konohy, zaczęłam wspominać pierwszy spacer z Kakashim, kiedy to oprowadzał mnie, tłumacząc dokładnie co, gdzie się znajduję. Byłam niezłą atrakcją. Każdy rzucał mi chociaż ukradkowe spojrzenia. Przed trzy pierwsze dni moja osoba w ogóle nie schodziła z ust mieszkańców. Cały czas zastanawia mnie to, co takiego ciekawego we mnie było. Maska? Tajemnicza postać, pojawiająca się znikąd? Czy może fakt, że mieszkałam u Hatake? To pytanie chyba pozostanie bez odpowiedzi.
- Fukurō-san! Kakashi-senpai! - Usłyszałam znajomy, ciepły głos.
- Ohayō, Iruka. - Odparł szarowłosy, lekko znudzony. - Coś się stało?
- Nie... Znaczy w sumie tak... - Odparł, plątając się. - Przyszedłem z ważną sprawą. - Spojrzał się na mnie, a ja w odpowiedzi uniosłam brwi. - Mógłbyś mi pomóc w Akademii, Fulurō-san?
- Ale, że ja? - Wybałuszyłam oczy. - Nie wiem, czy się nadaję do takich rzeczy... Może Kakashi lepiej...
- Na mnie nie liczcie. - Zaczął szybko mężczyzna w swojej obronie. - Muszę iść na misję z moją drużyną i nie będzie mnie przez jakiś tydzień.
Co za szczwany lis!
- W takim razie, co ty na to? - Umino znowu skierował twarz w moją stronę.
- Ja... Ja... - Zaczęłam się jąkać.
- To nie będzie nic trudnego. Trochę teorii i praktyki związanymi z bronią. - Spojrzał na mnie błagalnie, po chwili dodając. - Niestety nasz nauczyciel trafił do szpitala, został ciężko raniony po ostatniej misji w terenie, więc sam rozumiesz.
- N-No, dobra, ale pod jednym warunkiem. - Na twarzy Iruki pojawiło się zaskoczenie. - Przestań do mnie mówić „-san”. Dziwnie się czuję, kiedy to robisz. Jestem młodszy od ciebie.
- W porządku, Fukurō... -kun... - Odparł nieśmiało.
- Od razu lepiej. - Zaśmiałam się. - To kiedy mam się stawić w szkole?
Po dokładnym ustaleniu terminu, wielokrotnych podziękowaniach Umino-sensei i długiemu pożegnaniu, w końcu doszliśmy do siedziby Hokage.
Jak zwykle zamyślony staruszek siedział za ogromnym burkiem, usłanym stosem papierzysk. Uśmiechnął się delikatnie, uważnie się nam przyglądając.
- Co sprowadza was do mnie? - Zaczął, prześlizgując wzrokiem ze mnie na Kakashiego i z powrotem.
- Masumi ma do ciebie prośbę, Czcigodny. - Odparł Hatake, lekko uderzając mnie w plecy, jakby zachcęcając.
Kto potrzebował zachęty?! Och, gramy pana Jestem-super-po-prostu-to-przyznaj. Tandetne. Prychnęłam pod nosem.
- Dzisiejszego wieczoru chciałabym się z kimś spotkać. Zależałoby mi na dyskrecji, więc... Czy byłaby możliwość odesłania ANBU. Tylko na dzisiejszy wieczór.
Sarutobi uniósł brew, a następnie głęboko westchnął.
- Kiedy się domyśliłaś?
- Wiem to od samego początku. - Uniosłam kąciki ust.
- Spodziewałem się tego. - Pokręcił głową, śmiejąc się na wydechu. Chwilę później wrócił do tematu. - Co jest takie ważne, że nawet ANBU nie może tego wiedzieć? A raczej kto? - Uważnie mi się przyjrzał.
Już otwierałam usta, żeby odpowiedzieć, jednak Kopiujący Ninja uprzedził mnie:
- Stęskniła się za panią weterynarz. Mają sobie dużo do opowiedzenia z Haną. Czcigodny rozumie, że to nie są raczej sprawy, które powinien mieszać się ktoś trzeci. - Zaśmiał się, przeczesując czuprynę.
Jestem ciekawa, czy Hatake sypie tymi sucharami, bo jego poczucie humoru jest takie niskie, czy po prostu udaje debila. Stawiałabym na to pierwsze...
- Wiesz, Kakashi, że to nie jest dobry powód, aby zdjąć nadzór. Potrzebowałbym czegoś, co przekonałoby mnie. - Spojrzał na niego twardo.
- Myślałem, że to wystarczy... Ech... - Uśmiechnął się przepraszająco w moją stronę. - Robiłem co w mojej mocy.
Wywróciłam oczami. Ten facet jest jak dziecko.
- Mówi się trudno. - Westchnęłam i odwróciłam się do Hokage, składając lekki pokłon. - Arigatō gozaimasu (jap. bardzo dziękuję - oficjalne) za poświęcony czas. - Myślę, że już pójdziemy. - Ruszyłam w stronę drzwi, ale nie usłyszałam kroków za sobą. Odwróciłam się. - Kakashi?
- Muszę porozmawiać jeszcze z Sandaime o jutrzejszej misji. Poczekaj na mnie pod budynkiem. - Odparł.
- N-No, dobra. - Oznajmiłam, lekko zbita z tropu.


~~*~~
Kakashi POV


Patrzyłem, jak zamyka za sobą drzwi. Odwróciłem się do Hokage dopiero wtedy, gdy odgłosy, roznoszące się po klatce schodowej, ucichły. Przez dobrą chwilę przyglądaliśmy się sobie. Odezwałem się pierwszy:
- Czemu się nie zgodziłeś, Czcigodny?
- To nie takie proste. Poza tym znasz jej sytuację. Nie możemy spuścić jej z oczu, Starszyzna padłaby chyba na zawał. - Powiedział, po czym westchnął zmęczony.
- Wiesz, że to najlepszy sposób, aby ją sprawdzić. - Oznajmiłem poważnym tonem.

4026 słów. (Poprzedni: 3738 słów) Mam nadzieję, że to trochę zrekompensuję mój długi urlop. ;w; Dużo mogłabym powiedzieć o tym, dlaczego nie było rozdziałów. Uwierzcie, to nie leń. Co do systematyczności... Powiem tyle: chciałam, żeby pojawiały się co dwa tygodnie, ale przy obecnym natłoku nauki i późnych godzinach powrotu do domu, mam wolne jedynie weekendy. Zdarza się jednak, że w te dni idę do jakiejś pracy albo uczę się, plus mój genialny internet też macza w tym wszystkim paluszki, więc... Sami widzicie. Dobrze będzie jak uda mi się wstawić chociaż notkę na miesiąc. ._.)
Mam też małą prośbę do Was. Jeżeli jeszcze czytacie i wyczekujecie rozdziałów, a chcecie być powiadamiani o nich, to zostawcie informacje kontaktowe w zakładce SPAM z dopiskiem o jaki blog chodzi. Mogą być skróty ZNR (Zupełnie Nowy Rozdział) albo KHSL (Konoha High School Live). Podać możecie Gadu-Gadu, deviantArta, Facebooka. Najlepiej jednak zrobicie, jeśli przyjmiecie mnie do swoich kręgów na Googlach. (Na dole strony po prawej.) Wtedy będę Wam wysyłała wiadomość o nowościach.
Poszukuję też BETY. Zależałoby mi na poprawieniu tych pierwszych rozdziałów. (Sama nie daję rady. Jak to widzę, śmiać mi się chcę. ;_;) W nagrodę napiszę One Shote z jakąkolwiek parą, którą sobie zażyczy. Niech stracę. :3
Kontakt w zakładce AUTOR.


Do napisania~ ♥

3 komentarze:

  1. błagaam wracaj tutaj !

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyczuwam ogrom pozytywnych uczuć, czającą się miłość (tuż za rogiem)... Ale wyniuchałam również pewne komplikacje ;>. Nie będzie tak łatwo, co? Masumi coś kombinuje... Albo sama już nie wiem co ma robić? :D Cóż... Okaże się.
    Czekam na next <3 weny życzę! ;)

    OdpowiedzUsuń

1 KOMENTARZ = 1 KOP MOTYWACYJNY